piątek, 18 października 2013

W POGONI ZA "AMERICAM DREAM". "PRZYPADKI AUGIE`GO MARCHA" SAULA BELLOWA



    Gdy po raz pierwszy natknęłam się na okeślenie “powieść awanturnicza” (lub, co gorsza, “łotrzykowska”) to skojarzenia, które mi się nasunęły, były wyłącznie negatywne.
Jako, że prywatnie reaguję alergicznie na wszelkiej maści cwaniaków, ewentualna wersja literacka ich przygód nie wydawała mi się nigdy zbyt łakomym kąskiem.
    Ku własnemu zdumieniu, powieść Samuela Bellowa „Przypadki Augiego Marcha”, bez wątpienia zaliczającą się do wspomnianego nurtu, przeczytałam podejrzanie szybko i łatwo.
Chociaż tematyka, przesłanie i styl pisania zdecydowanie nie wpasowują się w moje preferencje, książka wciąga (nawet wbrew woli czytającego ...)
    Autor przedstawia klasowe, amerykańskie społeczeństwo z czasów Wielkiego Kryzysu.
To bez wątpienia inspiracje własną biografią sprawiły, że Bellow – sam będąc synem żydowskich imigrantów z Sankt Petersburga – w ten sposób poprowadził losy swojego bohatera.
    Tytułowy Augie March, młody mieszkaniec Chicago żydowskiego pochodzenia, ku swemu oczywistemu niezadowoleniu, wychował się w rodzinie o dość marnej proweniencji.  Wcześnie pozbawiony ojca, podlegał wpływom spolegliwej,prostodusznej matki oraz przybranej babki Lausch, wdowy po kupcu z Odessy- kobiety o iście machiawelicznym usposobieniu. Nawiasem mówiąc, to chyba moja ulubiona postać z omawianej książki: raz do roku czytywała „Annę Kareninę” i „Eugeniusza Oniegina” (i jak tu jej nie lubić???), zapamiętale grywała w szachy i wytrwale ćwiczyła swego wnuka-łatę, by wyszedł w życiu na ludzi. Uporczywie kładła mu do głowy, że nie miłość, lecz powszechne poważanie jest tym, o co warto walczyć. Kiedyś pewnie bym się na nią oburzała, ale nie wiem, czy dziś tak zacięcie broniłabym swoich racji.
    Augie, pomny nauk babki, z dużą łatwością dawał porywać się nurtowi życia. Jego dążenie do samorealizacji w kontekście zmieniającej się sytuacji kraju, jest ciekawą analizą narastających ambicji, ewolucji ludzkich marzeń i dążeń a jednocześnie – ciut skrzywioną i niepełną wersją mitu o „American dream”. Oraz czymś na kształt poradnika, jak z chłopca stać się prawdziwym mężczyzną.
    Sprytny i zaradny bohater lawiruje na fali życia, dostając się w zasięg wpływów kolejnych silnych osobowości. Seria zdarzeń i zbiegów okoliczności, nagłych zwrotów i barwnych postaci sprawia, że nawet osoby ceniące bardziej subtelne przedstawianie świata , wciągną się w szybki bieg akcji.
Augie dokonuje czasami wyborów dyskusyjnych pod względem moralnym. Szwindle, kradzieże, romanse stają się jego chlebem powszednim. Poddając się różnym wpływom, zmienia  kierunki, w których zmierza jego egzystencja. Kolejni protektorzy, kobiety i przyjaciele odciskają ślad na jego charakterze i upodobaniach, jednak, co ważne, nie są w stanie zmienić rdzenia osobowości bohatera.
    Pracując jako asystent ekscentrycznego bogacza, znajduje się w promieniu oddziaływania jego błyskotliwego umysłu, podążając za swą nieprzewidywalną kochanką – treserką orłów, próbuje polowac na jaszczurki i węże w Meksyku, w czasie wojny zaciąga się do marynarki, by wreszcie, jako mąż majętnej Stelli, osiąść na dobre w Paryżu. Kolejne perypetie, kolejne miejsca na mapie, kolejne doświadczenia wyznaczają ścieżki życia bohatera.
    Augie ma wyjątkowe szczęście do napotykania na swej drodze ludzi o silnej osobowości, które próbują (z różnym skutkiem i z różnych powodów) nim manipulować. Bohater Bellowa, pomimo dużych umiejętności adaptacyjnych, nigdy do końca nie pozwala jednak na wtłoczenie się w wymyślone przez innych ramy.
Zdystansowany do nacisków zachowuje własną odrębność i nie bacząc na indoktrynacje babki Lausch, zdaje się wciąż wierzyć w miłość i możliwość panowania nad własnym losem. Zwykle spada na cztery łapy, czasem dostaje w - excusez le mot - tyłek, nigdy jednak się nie poddaje. I pewnie dlatego stanowi uosobienie wzorcowego, amerykańskiego imigranta, który zębami i pazurami strara się wydrzeć od losu to, na czy mu zależy.
    W czasie lektury, uparcie nasuwało mi się (może ciut przesadzone) skojarzenie z „Fortunnymi i niefortunnymi przypadkami sławetnej Moll Flanders”  – Augie, podobnie jak bohaterka powieści Daniela Defoe, skacze z jednej ekstremalnej (i często niechlubnej) sytuacji w kolejną.
    Książkę czyta się dobrze, akcja wciąga, ale powieść Bellowa ma też swoje słabe strony. Pierwszoosobowa narracja czasami generuje akapity trudne do przebrnięcia. Niektóre zdania wydają się być po prostu nieskładne – może to taki dziwny zabieg stylistyczny?
    No i po prostu – Saul Bellow nie jest i raczej nigdy nie będzie moim ulubionym pisarzem. Nigdy nie zgodzę się również z twierdzeniem (na które się kiedyś natknęłam), że „Przypadki Augiego Marcha” są powieścią wybitną. Moim skromnym zdaniem, są najwyżej bardzo dobre. Najwyżej.
Powiedzmy, 4,5/6.

Saul Bellow w czasach młodości. 
Czy tak mógłby wyglądać Augie March..? 

(Źródło: klik)


wtorek, 15 października 2013

DWOJE NA PUSTYNI. "NIE MÓW NOC" AMOSA OZA.




   Różne bywają źródła literackich rozczarowań.  I - wbrew pozorom - obiektywnie  niska wartość książki nie jest najważniejszym z nich.
Gdy sięgałam po kolejną w swym czytelniczym urobku książkę Amosa Oza, byłam pełna optymizmu. Po na pół baśniowej, na pół lirycznej powieści „Dotknij wiatru, dotknij wody” oczekiwałam czegoś, co w podobnym stopniu zaspokoi moje potrzeby estetyczne, a przy okazji przywoła koloryt lokalny Izraela. Niestety, jak się okazało, ten klucz nie pasował do mojej szuflady.
    Książka „Nie mów noc” rozczarowała mnie podwójnie.  Po pierwsze, autor zastosował zupełnie inną konwencję, jeśli chodzi o przedstawianie świata (co niejako wymusiła na nim tematyka). Po drugie – moje wybujałe przewidywania względem serii „Nike”, w jakiej powieść została wydana, sprawiły, że rzeczywistość nie sprostała wyobrażeniom (ech, jakże częste to zjawisko, niestety...).
    „Nie mów noc” nie jest złą książką. Gdyby pokusić się o zamknięcie treści w kilku prostych słowach, można by powiedzieć, że to historia samotności we dwoje. Bohaterowie – nauczycielka literatury Noa i inżynier-urbanista Teo mieszkają w miasteczku Tel Kedar, położonym na obrzeżach pustyni Negev. Czy to różnica wieku, odmienny styl życia, a może narastające niedopowiedzenia – coś nie pozwala im na osiągnięcie prawdziwego porozumienia – na płaszczyźnie fizycznej, intelektualnej i duchowej. Kolejne rozdziały ksiązki są czymś w rodzaju naprzemiennych monologów, które pozwalają dotrzeć do genezy oddalenia kochających się, jakby nie było, ludzi.
Tym, co determinuje działania kobiety, jest chęć udowodnienia partnerowi swojej wartości (skąd my to znamy...). Okazją do tego jest, zrządzeniem ironicznego losu, śmierć jednego z uczniów, uzależnionego od narkotyków Immanuela Orvieto. Noa, prześladowana poczuciem winy, za namową ojca chłopca decyduje się na udział w ryzykownym projekcie budowy ośrodka dla uzależnionych.
To okazuje się być punktem zapalnym w relacjach partnerów oraz zarzewiem buntu w lokalnej społeczności.
Teo zbyt pobłazliwie odnosi się do zapałów ukochanej, miejscowi nie życzą sobie mieszkać w pobliżu narkomanów. To, z jednej strony, potęguje zapały bohaterki, z drugiej zaś skłania ją do przemyśleń na temat istoty związku z partnerem.
    Być może materiał, jaki wybrał sobie autor do opracowania kanwy powieści, stwarza spory potencjał. Odniosłam jednak wrażenie, że nie został on wykorzystany. Analiza uczuć i postaw bohaterów trąci nudą i nie wnosi nic nowego. Choć powieść (ze względu na znikomą objętość pretendująca raczej do miana noweli) z założenia miała być najwidoczniej studium intymnych relacji dwojga ludzi, w rzeczywistości zdaje się być przegadaną historyjką o kobiecie, którą lekki kompleks niższości, poczucie winy i paternalistyczna postawa ukochanego napędza do podejmowania działań, co do których nie jest w pełni przekonana. To również opowiesć o mężczyźnie, którego z jednej strony fascynuje odmienność i młodość (w tym przypadku, pojęta relatywnie!) partnerki, z drugiej zaś nabyte doświadczenia każą mu dystansować się do własnej sytuacji życiowej.
    Amos Oz stara się nawoływać do porozumienia i dialogu, zarówno w wymiarze jednostkowym, jak i bardziej uniwersalnym (czemu daje wyraz również w innej książce pt. „Jak uleczyć fanatyka”). Czy jego nawoływania są zasadne, to zupełnie inna sprawa...
Jednak pomimo jego starań uważam, że można by na tym gruncie stworzyć historię daleko bardziej głęboką i przejmującą. Tymczasem otrzymujemy opowieści o zwyczajnym życiu – wstawaniu z łóżka, parzeniu kawy, codziennej rutynie. Być może są osoby, które to pociąga, ja (przyznaję) przeskakiwałam fragmenty dotyczące wspólnych zakupów damskiej garderoby.
    Jest jednak coś, co mnie w książce Oza urzekło (i czego szukałam). To poetyckie opisy pustyni Negev, malowane, niczym akwarelą, pejzaże Izraela, nawiązania do lokalnych obyczajów, dzięki którym poczułam, jakby czas zawrócił bieg.
Pojawiają się znajome nazwy miast (Beer Sheva, Tel Aviv), autor nawiązuje do historii państwa.
Wizja pogrążonej w mroku, pełnej pyłu, wyizolowanej z otoczenia pustyni jest w pewnym sensie odbiciem relacji pomiędzy Noą i Teo. A przy okazji – najmocniejszą, w moim odczuciu, stroną książki.
    Niewiele umniejsza to jednak stopień mojego rozczarowania.
 „Nie mów noc” dostaje u mnie  3,5/6.


    Książka została przeczytana w ramach wyzwania: "Czytamy serie wydawnicze"

poniedziałek, 14 października 2013

REQUIEM DLA ZŁUDZEŃ. "LOS UTRACONY" IMRE KERTESZA



   Tak zwana literatura obozowa nie jest wdzięcznym tematem ani z punktu widzenia czytelnika, ani autora. Kwestie tak delikatne a jednocześnie drastyczne trudno jest pokazać  bez popadnięcia w tani sentymentalizm. Dokonał  tego jednak Imre Kertesz w książce „Los utracony”. Pomimo grząskiego i zdradliwego gruntu literackiego, wydobył z opartej na własnej biografii historii młodego, węgierskiego Żyda wątki rzadko prezentowane przy okazji tematu Holocaustu.
    Imre Kertesz, laureat Literackiej Nagrody Nobla z 2002 roku (o czym, o wstydzie! dowiedziałam się dopiero przed rozpoczęciem lektury), już w wieku 14 lat poznał, czym jest obozowa rzeczywistość, trafiając kolejno do obozów w Auschwitz, w Buchenwaldzie i Zeitz.
Bohater „Losu utraconego”  podzielił doświadczenia autora. Przez pryzmat jego przeżyć i refleksji obserwujemy narastający koszmar wojny, transportów, masowych eksterminacji. György, kilkunastoletni Żyd z Budapesztu, to właściwie jeszcze dziecko i wydarzenia interpretuje z właściwą sobie naiwnością. I własnie to czyni jego relację wstrząsającą.
    Chłopiec z ufnością przygląda się, jak jego ojciec zabierany jest do obozu pracy. Wierzy, że wkrótce znów się spotkają i w tonie anegdoty opowiada o kompletowaniu ekwipunku. Podoba mu się żółta gwiazda na opasce, którą nosi jako symbol swojego pochodzenia. Wydawac by się mogło, że wierzy nawet w rasistowską ideologię, która kazała mu tę opaskę założyć. Szczególnie zapada w pamięć jego rozmowa z koleżanką Annemarie,nastoletnią Żydówką, której pełna buntu postawa każe zadawać pytania o cel i sens tego, co się dzieje. György w beznamiętny sposób tłumaczy jej to, co niewytłumaczalne: „Człowiek nie decyduje sam o pewnych różnicach...”
    Nie traci optymizmu, gdy on sam niespodziewanie zostaje zgarnięty do pobliskich koszar a stamtąd, wraz z innymi towarzyszami niedoli, wysłany jest masowym transportem do Auschwitz. Nieludzkie warunki podróży György przyjmuje ze stoickim spokojem, pierwsze obozowe godziny również nie są w stanie zakłócić jego dziecięcej wiary w porządek świata. Pierwsze złudzenie zostaje mu brutalnie odebrane, gdy bohater staje twarzą w twarz ze straszliwą prawdą o celu wywozu Żydów do obozu i kojarzy dziwny dym o „słodkawym zapachu” z wiadomością o komorach gazowych i krematoriach.
    Jego niewinność  przez długi czas nie pozwala się stłamsić, jednak krok po kroku György odkrywa brutalne zasady gry, w której nagrodą jest przetrwanie. Mimo wszystko jego opowieść o piekle obozu nabiera raczej cech surrealizmu, niż horroru, dominuje w niej bardziej zdziwienie, niż echa skargi na okrutny los. Grozy nie budzą tu opisy tragicznych doświadczeń więźniów, lecz pełne rezygnacji pogodzenie się z codziennością, apatia, wegetacja z dnia na dzień.
    Najbardziej jednak przybijające są ostateczne wnioski bohatera, któremu cudem udało się przeżyć. Pomimo odzyskania wolności konstatuje on, że prawdziwie wolny nigdy już nie będzie. Nigdy nie pogrzebie w pamięci wspomnień i nie odbuduje wiary w sens życia.
    W ujęciu bohatera książki Kertesza, nagroda w zabójczej walce o przetrwanie okazała się być falsyfikatem. Ktoś, kto doświadczył piekła, zawsze będzie czuł się obco na ziemi. Wraz z niewinnością György utracił swoją przyszłość, sam przez nikogo nie rozumiany, nie potrafi zrozumieć innych i odnaleźć  się w powojennej rzeczywistości. Odkrywa, że obóz był jego „normalnością”, jedyną, do jakiej przywykł. Z nostalgią wręcz wspomina Buchenwald, gdzie życie toczyło się utartym torem.
    Imre Kertesz w kontekście losów ocalałych z obozów, w niebanalny sposób definiuje znaczenie wolności i szczęścia. Odarcie ze złudzeń sprawiło, że powrót do dawnego życia nie był upragnionym wybawieniem, lecz odroczonym na długie, gorzkie lata wyrokiem. Tytułowa utrata losu równa się prawie śmierci za życia, choć bohater nie zdaje sobie z tego w pełni sprawy.
    Tę niewielką objętościowo opowieść czyta się niemal jednym tchem. Pewne jej aspekty nasuwają skojarzenie z książką „Czy to jest człowiek” Primo Leviego, inne zaś kojarzą się z „Chłopcem w pasiastej piżamie” Johna Boyne`a. Pomimo to ujęcie tematu jest na tyle oryginalne a przesłanie na tyle przybijające, że powieśc Kertesza zapada w pamięć na długo. 
    
Moja ocena 5/6