czwartek, 10 października 2013

KONIEC ŚWIATA NA KRESACH. "POŻOGA" ZOFII KOSSAK.



  Oceniając (bardzo, nawiasem mówiąc, wartościową) książkę Zofii Kossak „Pożoga”, nie jestem w stanie nie zwrócić uwagi na pewien dysonans, będący wynikiem zestawienia wybujałego słownictwa z przedstawionymi wydarzeniami.
Autorka posługuje się piękną polszczyzną, owszem. Rzadko się dziś taką spotyka. Ale pisanie o grabieżach, rzezi i pogromach w konwencji opowieści z życia wyższych sfer powoduje lekki zgrzyt estetyczny. Być może jest to jednak odczucie wyłącznie jednostkowe, na domiar złego, pochodzące od osoby, która pod względem intelektualnym i genealogicznym pozostaje  w stosunku do  autorki w tyle o niezmierzone lata świetlne.
    Pomijając jednak pewną egzaltację stylistyczną, „Pożoga” to bardzo dobra książka. Po pierwsze – pokazuje bez skrzywień te wątki dziejowe, które przez lata, przez wzgląd na obowiązujące tendencje w prezentowaniu historii, skrzętnie zamiatano pod dywan.
Po drugie, istotna jest autentyczność obserwacji. Wspomniane już, zahaczające ciut o grafomanię, zabiegi stylistyczne, są niejako dowodem szczerości wyznań pisarki. Swoje odczucia i spostrzeżenia przekazała w sposób sobie właściwy, zachowując chronologię zdarzeń i logikę ciągu przyczynowo-skutkowego.
    Zofia Kossak, wywodząca się z TYCH słynnych Kossaków, krewna Magdaleny Samozwaniec i Marii Pawlikowskiej – Jasnorzewskiej, swe młode lata spędziła na Wołyniu. Z jej osobistej perspektywy „burżujki” obserwujemy kulisy konfliktu z bolszewikami, począwszy od ich zarania aż do finału.
    Ponieważ na temat wojny polsko-bolszewickiej ukazało się dotychczas niewiele opracowań, miałam na ten temat raczej mgliste i stereotypowe pojęcie. Tymczasem autorka zaskoczyła mnie własnymi refleksjami. O dziwo, nie epatuje zanadto łzawymi wspomnieniami.  Pisząc  o rewolucjach (lutowej i październikowej) oraz ich następstwach, nie poprzestaje na opłakiwaniu utraconych wygód i przywilejów. Stopniowo przedstawia zmiany zachodzące w świadomości ukraińskich chłopów oraz metody, jakimi posługiwano się, by rozluźnić  (a w rezultacie – zniweczyć), obowiązujące wśród nich przekonania i zasady. To przygotowało grunt do przejęcia władzy przez bolszewików, których Zofia Kossak utożsamia z najgorszą zakałą oraz synonimem chciwości, prostactwa i brutalności.
    Opisywane w „Pożodze” zabory mienia miały, początkowo, charakter zwykłych grabieży i daleko im było do narodowych czystek (zdaniem autorki, ich sprawcy byli na to wówczas zbyt prymitywni). Dopiero, wraz z pełnym rozkwitem ideologii, dochodziło do wydarzeń coraz bardziej drastycznych. I  - w pewnym sensie - lekko infantylny styl pisarki, na zasadzie konfrontacji przeciwieństw, podkreśla jeszcze ogrom przedstawionego w książce okrucieństwa. Przeciwstawienie idylicznego piękna Kresów z ponurą, bezmyślną hołotą daje efekt prawdziwie wstrząsający.
    Razi trochę nadmierne idealizowanie polskiego ziemiaństwa i przypisywanie tamtejszej szlachcie przymiotów iście anielskich. Dwór jest ostoją wszelkich cnót, bezpieczeństwa i harmonii. Ale trudno się dziwić, w zestawieniu z najeźdźcami nawet najczarniejsza owca ze szlacheckiego stada wydać się mogła jagnięciem bez skazy...
    Zofia Kossak z sentymentem wspomina pierwszy polski pułk, działający na Wołyniu oraz partyzancką grupę pod wodzą bohaterskiego Feliksa Jaworskiego. Pokazuje Ukrainę, przechodzącą w coraz to inne ręce i opłakuje zniszczenia, jakich tam dokonano. Krytykuje rządy Petlury, który umocnił zapoczątkowaną wcześniej nienawiść pomiędzy narodem polskim a ukraińskim.
    Chwile względnego spokoju przeplatane są okresami skrajnej obawy i koszmarnych przeczuć (autorka, w opisywanych przez siebie czasach, miała dwójkę drobnych dzieci). Kolejne przenosiny (ucieczki!), kolejne napady i krwawe mordy na okolicznej ludności oraz pogromy Żydów określają czasy jej młodości i determinują pogląd na ówczesne wydarzenia.
    Zaskakują nieco refleksje autorki na temat komunistycznych rządów, które zastały ją i rodzinę w Starokonstantynowie. Zwraca przede wszystkim uwagę na przejmującą nudę, poczucie bezradności i bezsensu życia, brak perspektyw i jałowości podejmowanych działań. Życie podporządkowane było we wszelkich wymiarach aparatowi władzy. Zjawisko, skądinąd, nieobce...
    Dobrze, że ta książka została napisana i dobrze, że została napisana w ten sposób, wbrew aktualnie dominującej poprawności.  Szkoda tylko, że (pomimo jej wad) tak niewiele się o niej mówi...

 Moja ocena: 5/6 (mimo wszystko). 




wtorek, 8 października 2013

DOPÓKI GRA ORKIESTRA... "MARSZ RADETZKY`EGO" JÓZEFA ROTHA.





  Książka Rotha ponad dwa lata czekała u mnie na swoją kolej. I to był błąd.
Wcześniejsze, związane z nią obawy, rozwiały się po przeczytanu pierwszych kilku stron. To nie jest nużąca powieść o wojnie, ale nastrojowa (i świetnie napisana!) elegia o chylącym się wówczas ku upadkowi imperium Habsburgów.
Postać cesarza Franciszka Józefa, pojawiająca się niczym fantom w życiu, wspomnieniach i refleksjach bohaterów, jest klamrą, spinającą ich losy.
    Akcja rozpoczyna się bitwą pod Solferino, kiedy to senior rodziny Trottów w heroicznym zrywie ratuje życie Miłościwie Panującego, sam wystawiając się na ostrzał nieprzyjaciela. Uhonorowany za swój czyn przywilejami (w tym tytułem szlacheckim), prosty żołnierz nie potrafi odnależć się w nowej sytuacji. Z tym nieprzystosowaniem do życiowego awansu boryka się aż do śmierci a jego egzystencjalne wahania dziedziczą w spadku  potomni. 
    O ile syn, znaczący urządnik administracyjny na Morawach, na swój sposób daje radę stawić czoła rzeczywistości, o tyle wnuk zasłużonego Trotta – Karol Józef, to typowy dekadent . Pogrążony w nostalgii, wypełniony bólem istnienia młody żołnierz, podobnie jak jego dziad, nękany jest poczuciem niekompatybilności z przydzieloną mu rolą życiową. Prześladuje go wizja śmierci i rozkładu, sceny wojenne przytłaczają go, jednak poza wojenną rzeczywistością funkcjonować również nie jest w stanie. Czuje się wyobcowany, samotny, na dokładkę zmaga się z nieszczęściami miłosnymi. Gnębi go również poczucie winy za sprawą czynów, których się dopuścił. Jego postępująca duchowa rozsypka koresponduje z sytuacją Austro-Węgierskiej Monarchii, której dni są już policzone.
    Wbrew pozorom, najbardziej tragiczną postacią powieści nie jest dekadencko usposobiony Karol Józef, lecz jego ojciec, który musi zmierzyć się nie tyko ze świadomością upadku syna, lecz również z upadkiem wszystkiego, w co wierzył.
Atmosfera nieuchronności klęski przenika całą powieść. Ścieżka losów rodu Trottów jest metaforycznym odzwierciedleniem losów imperium. Wielkie zasługi dziadka i jego bezinteresowne oddanie cesarzowi symbolizują najlepsze lata monarchii, jednak te ideały słabną w każdym kolejnym pokoleniu. Syn – urzędnik wprawdzie na swój sposób służy ojczyźnie, nie wypełnia jednak swej roli w sposób równie chwalebny. Jednak dziadek i ojciec są dla Karola Józefa uosobieniem najlepszych czasów monarchii. Chłopiec wspomina dzieciństwo spędzone w małym miasteczku. Tytułowy Marsz Radetzky`ego, wygrywany w każdą niedzielę przez miejscową orkiestrę, był synonimem świetności imperium Austro-Węgier. Dopóki orkiestra grała, dopóty trwała wielkość cesarstwa.
    Karol Józef, wczesnie osierocony przez matkę, zostaje oddany do szkoły z internatem, przeznaczony przez ojca do żołnierskiego życia. Chłopiec, pozbawiony tak wcześnie kobiecej opieki i ciepła, szuka ich namiastki w ramionach dużo starszej od siebie kobiety. Pozbawiony zaś bliższych kontaktów z ojcem, już u zarania życia zostaje naznaczony piętnem samotności. Potęguje się ona stopniowo i nieuchronnie w kolejnych latach życia, analogicznie do schyłku potęgi Habsburgów.
    Tak, jak cesarstwo pogrąża się w agonii, tak linia genealogiczna Trottów zmierza ku upadkowi.
Akcja kończy się w dniach, poprzedzających bezpośrednio wybuch I Wojny Światowej.
Co znamienne, brak w książce scen symbolizujących budzenie się nowego życia, dominują motywy starzenia się, śmierci, rozpadu.
    Zbyt dużym uproszczeniem byłoby jednak określenie „Marsza Radetzky`ego” jako powieści o schyłku wielkiego imperium (choć Roth zdecydowanie jest apologetą monarchii Habsburgów). Środek ciężkości znajduje się pomiędzy rozważaniami o upadku potęgi a analizą psychologiczną głównego bohatera. Książka nie powstała wyłącznie jako requiem dla cesarstwa, wątkami równie istotnymi uczynił autor kwestie odpowiedzialności za popełnione nie z własnej woli czyny, problem wyobcowania i poczucia bezsensu oraz skutki, jakie wywiera permanentna tęsknota i brak miłości.
    Książka Rotha jest świetnie napisana, nie ma w niej dłużyzn, autor dobrze wyważył balans pomiędzy historią w szerszym aspekcie a historią jednostki.
Nie bez powodu książka została uznana za jedno z większych dzieł swoich czasów i najwybitniejsze dokonanie Józefa Rotha.
    Echa setymentów za czasami świetności Monarchii Austro- Węgierskiej można znaleźć w biografii samego pisarza, który dobrowolnie zgłosił się do służby wojskowej i walczył na wschodnim froncie podczas I Wojny Światowej. Jak sam powtarzał, doświadczenia wojenne miały ogromny wpyw na jego życie, zaś upadek imperium odebrał jako utratę swej jedynej ojczyzny.
    Moja ocena – 5,5/6.  





Józef Roth (źródło: klik)


Książka przeczytana w ramach wyzwania: Czytamy serie wydawnicze.